Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/430

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wane. Chciej tylko. Od ciebie zależy. Nie cofnę się przed niczem.
Zatrzymał się gwałtownie. — Nie, nie to chciałem powiedzieć.
I zerwawszy się z miejsca wraz z cyganką, której nie puszczał, zbliżył się pod sam szafot i rękę ku niemu wyciągnął.
— Wybieraj: ja, lub to — wyrzekł chłodno.
Cyganka wyrwała się mu z rąk i upadła do stóp szubienicy, rękami obejmując podporę tę straszną. Mnich stał nieruchomo, ze wzniesionym wciąż ku szubienicy palcem, milczący wyprostowany, jak posąg marmurowy!
Cyganka rzekła doń nareszcie.
— Jesteś dla mnie wstrętniejszym jeszcze, niż ta szubienica!....
Ręka mu wtedy opadła zwolna i oczy z rozpaczą w bruk wlepił.
— Gdyby te kamienie mogły mówić — wyszeptał — powiedziałyby niezawodnie, że oto człowiek prawdziwie nieszczęśliwy!
Zabrał głos znowu. Mówił teraz tonem żałosnym i słodkim, który w dotkliwej był sprzeczności z wyniosłą surowością jego rysów.
— Ja cię kocham. O! jakże to straszne, bo rzetelna prawda! Niestety! młoda dziewczyno, ogień trawi mię dniem i nocą, tak, dniem i nocą... Czyż to nie ząsługuje na litość? Jest‑to litość