Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tem główną rolę gra przesąd. Moja żona, jeśli mam wierzyć staremu włóczędze, zwanemu u nas księciem egipskim, jest dzieckiem zgubionem, czy podrzuconem, co na jedno wychodzi. Nosi ona na szyi rodzaj szkaplerzyka, który ma jej niby dopomódz do odnalezienia rodziców, ale straciłby on te własność, gdyby dziewczyna straciła swoją cnotę. Skutkiem tego pozostajemy oboje w bardzo, w zanadto niewinnym stosunku.
— Zatem, — rzekł Klaudjusz z czołem bardziej jeszcze wypogodzonem, — sądzicie mistrzu Piotrze, że żaden mężczyzna nie miał tej istoty?
— Czy sądzicie, Dom Klaudjuszu, że mężczyzna może coś poradzić na taki przesąd? Nikt jej już tego z głowy nie wybije. Mojem zdaniem jest to rzecz nadzwyczaj rzadka, taka wstydliwość klasztorna stale dzika i nieubłagana, śród tych cyganek, z któremi tak łatwo się spoufalić. Ma ona wprawdzie dla swej obrony trzy rzeczy: 1) księcia egipskiego, który wziął ją pod swoją opiekę w nadzieji, być może, sprzedania jej jakiemu łasemu na dziewuchy opatowi, 2) całe plemię, które czci ją, jak nieprzymierzając Najświętszą Pannę; i 3) pewien sztylecik, który filutka pomimo zakazów starościńskich nosi stale przy sobie w zanadrzu i który natychmiast błyska w jej ręku, gdy ktokolwiek dotknie jej gorsetu. Odważna osa, dalibóg!