Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/402

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Niekiedy, to zależy. Przeciw księciu także niekiedy.
Ludwik XI poszedł na swoje krzesło, powiadając z uśmiechem:
— E, u nas to wasze łupu­‑cupu ledwie jeszcze starostów sięga.
W tej właśnie chwili wrócił Olivier­‑le­‑Daim. Za nim dwaj pazie nieśli gotowalnię królewską. Ale co uderzyło Ludwika XI to jednoczesne z nimi wejście kasztelana paryskiego i dowódcy czat nocnych, którzy zdawali się być zmieszani i zaniepokojeni. Uraźliwy balwierz Jego Kr. Mości miał również twarz nieco wylękłą, w głębi jednak był jakby zadowolony. On to głos zabrał:
— Najjaśniejszy panie, najpokorniej proszę o przebaczenie Waszej Królewskiej Mości, że Jej przynoszę niefortunną nowinę.
Król obracając się gwałtownie, zadarł aż kawał posadzki ostrogą swoje krzesło.
— Co to ma znaczyć? spytał ponuro.
— Najjaśniejszy panie — ciągnął 01ivier­‑le­‑Daim ze złośliwą miną człowieka, cieszącego się ciężkością ciosu, który ma zadać — to nie przeciw staroście pałacu rzuca się ów motłoch wzburzony.
— Więc przeciw komu?
— Przeciw Tobie, Najjaśniejszy Panie.