Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/401

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ba, jaknajprościej — odrzekł Coppenole. — Tysiące jest sposobów. Najprzód trzeba żeby miasto było niekontente. To najłatwiejsze. Potem jak jaki temperament mieszkańców. Nasi w Gandawie nietrudni. Bardzo zawsze kochają syna książęcego, ale samego księcia ani rusz. No więc pewnego przypuszczam poranku przychodzi do mnie do sklepu ten i ów i powiada: „Ojcze Coppenole, oto jest u nas tak a tu inak, a księżna pani ministrów chowa za firanki, a starosta myto nałożył nowe na osypkę świńską, albo inną rzecz jaką.“ Co bądź. W tedy ja to jak stoję, kładę robotę, wychodzę z czeladni, idę na ulicę i wołam: — „Hej, cupu, łupu!“ Antałek próżny znajdzie się nie tu to tam. Włażę nań wtedy i głośno mówię, co mam na sercu, a gdy się jest z ludu, Najjaśniejszy Panie, to się zawsze ma coś na sercu. Brać cechowa wówczas się zbiera, krzyczymy, dzwonimy na gwałt, rozbrajamy panów dworzan i rycerstwo, łączymy się z wieśniactwem przybyłem na targ, idziemy. I tak będzie się ciągle działo, dopóki po zamkach siedzieć będą panowie, dopóki mieszczan nie zabraknie po miastach, a chłopów po wsiach!
— I przeciw komu to hałasujecie w ten sposób? — zagadnął król — przeciw starostom swoim? przeciw szlachcie?