Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/308

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dwa, trzy... Pod zasłoną rozruchu... nocką... zaraz od jutrzejszego wieczora... Uniosą ją jak piórko... W to im graj.
— Powiesz czy nie? — przerwał ksiądz potrząsając go za kurtkę. Gringoire zwrócił się ku archidjakonowi.
— Ależ zostaw mistrzu! alboż nie widzisz, że komponuję? — Rozważał jeszcze chwil kilka, poczem jął samemu sobie co sił klaskać w dłonie wołając: — Cudne! powodzenie niezawodne!
— Słucham — rzekł ksiądz sucho.
Gringoire był rozpromieniony.
— Daj ucha mistrzu, z cicha ci powiem. Jest to koncept rzeczywiście, dziarski, podkop prawdziwy, co nas wszystkich ocali. Mówcie co chcecie, nie darmo noszę głowę na karku...
Przerwał sobie.
— Ale, ale... czy koza jest przy dziewczynie?
— Jest i niech cię piorun zapali!
— Byliby ją także powiesili, wszak prawda?
— I cóż mnie to obchodzi?
— Powiesiliby nieodmiennie. Sprawy takie to istna Wielkanoc dla tych garbarczyków. I sznur zostanie i kościół próżny nie będzie. Paluszki obliżą... Biedna moja Dżali!
— Przeklęty głupcze! — Klaudjusz krzyknął. — Dokądże się to będziesz wodził? Sposób! gdzie twój sposób? Trzebaż obcęgów, byś go porodził?