Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

suję do matron grodzkich prośbę, że dziewka jest przy nadziei.
To wydobyło iskrę z zapadłej źrenicy archidjakona.
— Przy nadziei? alboż ośle znałbyś się na tem?
Gringoire skamieniał na widok twarzy swojego mistrza. Na czas jednak pośpieszył z wyjaśnieniem:
— Nie ja, nie ja! Małżeństwo nasze było prawdziwem Foris maritagium. Zostałem za drzwiami. Ale przecież otrzyma się odroczenie.
— Szaleństwo! Bezcześć! Ani słowa więcej!
— Nie masz racji gniewać się na mnie mistrzu — mruknął Gringoire. — Wyjedna się odroczenie, to żadnego zła nikomu nie przyczyni, a pozwoli zarobić czterdzieści denarów paryskich matronom grodzkim kobietom ostatecznie ubogim.
Ksiądz nie słuchał.
— A jednak trzeba by z tamtąd wyszła! — mruczał. — Termin wykonania wyroku trzydniowy. Zresztą gdyby i nie było wyroku... Ach ten Quasimodo! Jakież u tych kobiet dziwne narowy!
Podniósł głos.
— Mistrzu Piotrze, namyślałem się dobrze, jeden jest dla niej środek zbawienia.
— Jaki? ja nie widzę żadnego.
— Słuchajno, panie Piotrze. Nie zapominaj