Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Chciałabym bardzo poznać tę twoją tajemnicę, — pomyślała Fleur­‑de­‑Lys.
Tymczasem sędziwa matrona podniosła się z miną gniewną.
— Cóż znowu, — zawołała surowo do cyganki, — jeżeli ani ty, ani twoja koza nie chcecie na zatańczyć, pocóżeście tu przyszły?
Dziewczyna w milczeniu skierowała się ku drzwiom. Lecz im więcej zbliżała się ku nim, tem bardziej zwalniała kroku. Jakiś niewidzialny magnes zdawał się zatrzymywać ją. Nagle zwróciła swe wilgotne oczy ku Phoebusowi i zatrzymała się.
— Dalibóg! — zawołał kapitan, — tak się nie odchodzi. Wróć i zatańcz nam trochę. Ale, ale, piękny amorku, jakże się nazywasz?
— Esmeralda, — odpowiedziała tancerka, wciąż patrząc na kapitana.
Na to dziwne imię panny wybuchły szalonym śmiechem.
— Dla dziewczyny straszne to imię, — zawyrokowała Djana.
— A co, nie mówiłam, — rzekła Amelotta, — że to czarownica.
— Moja kochana, — odezwała się uroczyście pani Alojza, — przyznaj, że twoi rodzice nie nadali ci tego imienia przy chrzcielnicy.