Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ani kropli krwi na niej! — mruknął ponuro.
Nieszczęsny poczuł wtedy, że go żelazne palce chwyciły za nogi i jednym zamachem na zewnątrz izdebki wywlekły; tam miał umrzeć.
Na jego szczęście księżyc wszedł był od kilku minut.
Gdy się znaleźli za progiem celki, blady promień padł na twarz posiniałej poczwary. Quasimodo pochylił się ku niej. Drgnął jak ukropem zlany, puścił ofiarę i cofnął się.
Cyganka, która postąpiła była ku drzwiom izdebki, z zadziwieniem ujrzała zmieniające się nagle role. Złoczyńca teraz z kolei groził, Quasimodo błagał.
Scena była gwałtowna, ale krótka. Obarczony niememi wyrzutami gniewu i złości, głuchy otrzymał wraz rozkazujący znak do odejścia. W skinieniu była absolutna pewność siebie.
Garbusek zwiesił głowę, poczem podszedł pod próg cyganki i ukląkł.
— Panie, powiedział głosem poważnym i stanowczym, — zrobisz sobie później co zechcesz, ale zabij mnie pierwej.
I mówiąc to, podawał nóż przeciwnikowi Ten, na nic nie pomny, rzucił się ku żelazu. Ale go zwinnością uprzedziła dziewczyna; wyrwała nóż z ręki Quasimoda, i wybuchając śmiechem szalonym: