Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dziane z daleka w gorączce namiętności, wydawały mu się niezmiernie czułemi. Nie miał najmniejszego zaufania do pewnych upodobań kobiet. Rodziła się w nim wtedy zazdrość dziwna, zazdrość, której się nigdy nie mógł był pierwej spodziewać, a która mu na twarzy wybijała rumieńce wstydu i oburzenia.
— Niechby jeszcze rotmistrz, ale on!... — Myśl ta dobijała go.
Okropne miał noce. Od czasu, jak się dowiedział, że cyganka żyje, ścinające widma grobowe, które go przedtem męczyły, ustąpiły całkiem, a natomiast piekielne pokusy płomiennemi biczami chłostały mu mózg, krew i wyobraźnię. Wił się śród nich, jak od ognistych pocałunków jędz zwodniczych.
Nie miał ani chwili spoczynku. We dnie wzrok go dręczył szatańsko, w nocy szarpały rojenia półsenne. Daremnie się im opędzał. Wszystkie straszne obrazy świeże jeszcze, lecz już minionej zdawało się przeszłości, rozwijały się przed nim najjaskrawszemi swemi stronami. Opadły z nich szaty pogrzebowe, pozostała cielesność żyjąca, oświetlona czerwonemi pobłyskami rozszalałej wyobraźni. Widział Esmeraldę rozciągniętą na ciele zasztyletowanego rotmistrza, z zamkniętemi powiekami, z piersią obnażoną i zlaną krwią Phoebusa, w rozkosznym tym mo-