Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiesiście splunął z balkonu, i wszyscy troje weszli do pokoju.
Niebawem pod bramą rozległ się stuk kopyt końskich i wspaniały rycerz, owinięty w opończę nocną, przemknął szybko przed oczami Quasimoda.
Dzwonnik pozwolił mu zakręcić za róg ulicżny, poczem puścił się za nim ze zwinnością małpy, wołając:
— Hej, rotmistrzu!
Rotmistrz się zatrzymał.
— Czego chce ta pokraka? — rzekł oglądając w ciemności figurę, skaczącą ku niemu zygzakiem kulawym.
Quasimodo dopadł tymczasem do jeźdźca i śmiało chwycił konia za cugle.
— Jedź za mną rotmistrzu; chce tu ktoś pomówić z waszą miłością.
— Do kroćset djabłów! — zgrzytnął Phoebus, — a toż mi kudłate ścierwo jakieś, które podobno i widziałem gdzieś... Hola! mości panie, będziesz no łaskaw puścić cugle koniowi?...
— Kapitanie, nie pytasz, kto taki?
— Powiadam ci, puść cugle koniowi! — wrzasnął Phoebus zniecierpliwiony. — Co mu przyszło do głowy, łajdakowi temu! wierzchowca za nozdrza mi chwyta! Bierzesz może konia za szubienicę?