Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie wzbraniało bić żywiej i goręcej. Więc myślał nad nędzną okruszyną doli, jaką mu w udziale Opatrzność wyznaczyła; myślał nad tem, jak to kobieta, miłość, rozkosz, wiecznie mu tylko przed oczyma mijały, i jak wypadnie do końca zapewne patrzeć zdala na szczęście drugich, samemu się doń nie dotknąwszy. Ale co mu najboleśniej duszę w tem widowisku rozdzierało, dorzucając oburzenie do żalu, to myśl o cierpieniach cyganki, gdyby coś podobnego ujrzeć mogła. Noc jednak bardzo ciemną była, a Esmeralda, choćby nawet pozostała była na swojem miejscu (o czem nie wątpił), znajdowała się stąd zbyt daleko; on sam z tego tu miejsca zaledwie wyróżniał postacie zakochanych od zamroczonych figur otoczenia. To go pocieszało.
Schadzka tymczasem stawała się bardziej ożywioną. Młoda kobieta zdawała się błagać rycerza, by raczył poprzestać już na tem. Z tego wszystkiego Quasimodo dostrzegał tylko piękne rączki załamane, uśmiechy zmięszane ze łzami, spojrzenia dziewczęcia ku gwiazdom skierowane, i rozżarzone oczy kapitana nad nią.
Na szczęście, — młoda pani bardzo już tylko słabo walczyła, — drzwi balkonu otworzyły się raptem, i ukazała się w nich niewiasta sędziwa. Dziewczyna zmieszała się widocznie, rycerz za-