Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jej postać miały rozdzieraiący wyraz rozbitka, który z tonącej swej łodzi posyła błagalne znaki trwogi i rozpaczy wesołemu statkowi szybującemu w dali na widnokręgu pod jasnem promieniem słońca.
Quasimodo wychylił się ku placowi i ujrzał, że przedmiotem czułej tej prośby był młody mężczyzna, rycerz, piękny jeździec, cały błyszczący od strojów i broni, paradujący konno w głębi placu i salutujący puszastym swym kołpakiem piękną panią uśmiechającą się doń z balkonu... Samo się rozumie, że kawaler nie posłyszał ani jednego słówka z wołań nieszczęśliwej; zanadto był oddalony.
Ale głuchy natomiast, on słyszał dobrze. Głębokie westchnienie pierś mu wzdęło; odwrócił się; serce jego przepełniło się wszystkiemi łzami, którym na zewnątrz wydobywać się nie pozwalał; konwulsyjnie wykrzywionemu pięściami za głowę się porwał, a gdy je odjął, garści miał pełne ryżych włosów.
Cyganka nie zwracała nań najmniejszej uwagi. Nieborak zgrzytając zębami powtarzał z cicha:
— Przekleństwo! więc to takim być trzeba! dość jest błyszczeć powierzchu!
Ona tymczasam klęczała ciągle, wołając z siłą i wzruszeniem nadzwyczajnem: