Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zdołałoby go z błędu wyprowadzić, do dawnych uczuć nakłonić. Ani o tem wątpiła. Biedziła się także nad wieloma rzeczami trudnemi do wytłumaczenia, nad przypadkową obecnością Phoebusa, w chwili jej publicznej pokuty, nad młodą panią, w towarzystwie której znajdował się wtedy. Była to jego siostra najpiawdopobobniej. Tłómaczenie najdowolniejsze z możebnych, lecz się niem zadawalała, gdyż potrzebowała wiary, że Phoebus kochał ją zawsze, i ją jedynie. Bo czyliż nie był jej tego przysiągł? Czegóż chcieć więcej mogła, ona istota tak prosta i dobroduszna? A w końcu, alboż w całej tej sprawie pozory nie mówiły raczej przeciwko niej, niż przeciwko niemu? Czekała więc. Żywiła nadzieję.
Dodajmy, że kościół, rozległy ów kościół ze wszech stron ją otaczający co ją ochraniał, co się nią zaopiekował, był również wszechwładcą kochającym. Uroczyste linje jego architektury, religijna powaga i majestat przedmiotów, na które jeno dziewczyna spojrzała, myśli pobożne i pogodne wydobywające się, że tak powiemy, z każdej kamiennej szpary świątyni, mimowiednie na nią wpływały. Miała katedra okrom tego odgłosy do tyla błogosławiące, do tyla wspaniałe że uśmierzyć mogły najgłębsze cierpienia duszy tej chorej. Monotonny śpiew celebransów, chóry wiernych odpowiadające intonacjom kapłanów,