Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

oderwana od beczki... Łysek jakiś, — dodał nachylając się, — starowina. Fortunate senex.
Poczem Klaudjusz posłyszał, że się urwis oddalił, powiadając:
— Bądź co bądź, rozum rzecz to wcale piękna, i brat mój archidjakon szczęśliwym być musi, że taki skromny i ma pieniądze.
Archidjakon zerwał się czemprędzej i co tchu pobiegł ku katedrze Notre­‑Dame, której ogromne wieże widział w mroku wznoszące się po nad domy.
W chwili, gdy cały zdyszany wbiegał na plac przedkatedralny, zatrzymał się naraz, cofnął się i nieśmiał oczu podnieść na gmach złowrogi.
— Jestże rzeczą możebną, — rzekł do siebie z cicha, — by coś podobnego stało się tutaj, dziś tego właśnie rana! Spróbował jednak spojrzeć na kościół. Fronton był ciemny; niebo z tyłu iskrzyło się gwiazdami. Pół księżyc, który tylko co ukazał się na widnokrąg, w tej chwili zatrzymał się u szczytu wieży prawej i siadł, zdawało się, jako ptak świetlany, na brzegu balustrady.
Drzwi klasztorne były zamknięte; ale archidjakon przy sobie zawsze nosił klucz od wieży, w której się znajdowała jego pracownia. Przy jego pomocy dostał się do wnętrza katedry.
W kościele znalazł ciemność i milczenie ja-