Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Na młode latka matki Falourdelowej! noc już na dworze. Łyki zapalają świeczki, Pan Bóg gwiazdy.
Poczem chłopiec wrócił do dziewki, cisnąwszy po drodze o ziemię próżną flaszą, która stała na stole.
— Do trzystu beczek! — zawołał, — już pusta! a tu ani grosza w kieszeni. Izabelko, duszko moja, klnę ci się na żywot matki, że nie będę rad z Jupitera, dopóki nie przemieni dwóch tych twoich brodaweczek białych na dwa czarne dzbany, z których ciągnąć będę winko bońskie, jak bąk, we dnie i w nocy.
Miluchny ten żarcik rozśmieszył dziewkę, a Jehanek wyszedł.
Dom KJaudjusz tyle tylko miał czasu, by upaść na ziemię, żeby się twarz w twarz nie spotkać z braciszkiem i nie być przezeń poznanym. Na jego szczęście ulica była ciemna a żak pijany. Jehan atoli dojrzał archidjakona leżącego na bruku w kałuży.
— Oho! — powiedział, — ten to chyba dnia dzisiejszego nie stracił na czczo.
Potrącił nogą Dom Klaudjusza, który wstrzymał oddech.
— Na śmierć! do nitki! — zauważył. — Jak mamę kocham pełniusieńki. Prawdziwa pijawka