Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z kolei na lud, i opanowała go zazdrość niesłychana. Męczyła go myśl, że pospólstwo, całe pospólstwo paryskie, miało przed oczyma kobietę, którą on kochał, a miało ją w jednej tylko koszuli, prawie nagą. Załamywał ręce na samą myśl, że dziewczyna ta, której kształty oglądane przezeń samotnie w mroku, mogły mu zapewnić niewysłowione szczęście, że niewiasta ta rzucona została w biały dzień, w południe, na pastwę rozbestwionych oczu ciekawej tłuszczy. Płakał ze wściekłości nad temi zbezczeszczonemi, zbrudzonemi, wystawionemi na widok publiczny i pohańbionemi tajemnicami miłości. Zalewał się łzami goryczy i zemsty bezsilnej, wyobrażając sobie ile to spojrzeń niecnych szperało bezwstydnie, otwarcie, pod gołem niebem, w zmarszczkach tej źle spiętej koszuli. Piękne to dziewczę, ta lilja niezłamana, to czasza rozkoszy i wstydliwości, do którejby nie śmiał ust zbliżyć bez drżenia, zmieniła się w ten sposób w rodzaj naczynia publicznego, z którego najgorszy motłoch Paryża, złodzieje, żebracy i pachołki, pić będą wspólnie uciechę bezczelną, zbrukaną i wyuzdaną!
Gdy zaś próbował wyobrazić sobie szczęście, jakieby posiąść mógł na ziemi w razie, gdyby ona nie była cyganką, a on nie był księdzem, gdyby nie istniał Phoebus, i gdyby ona jego, ar-