Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

razów, których cyganka nie dosłyszała, i młoda para usunęła się pośpiesznie za szklane drzwi balkonu, które się za nią zamknęły.
— Phoebusie! — wołało dziewczę rwąc się jak szalone, — alboż ty temu wierzysz?
Myśl potworna chłosnęła ją naraz po skroniach. Przypomniała sobie, że skazaną została za morderstwo na osobie Phoebusa de Chateaupers.
Wszystko znieść dotąd mogła. Ale ostatni ten cios zanadto był ciężki. Padła na bruk jak nieżywa.
— No i cóż tak wielkiego! — rzekł Charmolue do oprawców. — Zanieść ją na wóz i basta. Czas kończyć.
Aż do ostatniej chwili nikt nie był zauważył, że i na galerji posągów królewskich, wykutej bezpośrednio ponad ostrołukowemi spięciami trzech wejść frontowych katedry, znajdował się także widz jeden, widz dziwny, przypatrujący się wszystkiemu z taką dotąd nieruchomością, z szyją tak wyciągniętą, z twarzą tak bezkształtną, że gdyby nie strój przez połowę czerwony, a przez połowę fioletowy, możnaby go było wziąść za jednego z tych potworów kamiennych, paszczami których długie rynny katedralne wyrzucają od lat sześciuset wodę deszczową. Widz ten nie stracił ani jednego szczegółu, z tego, co się od