Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tancerka nie bębniła w tej chwili. Zwróciła głowę w stronę, skąd głos wyszedł i wzrok jej rozpromieniony padł na Phoebusa. Stanęła.
— Mała! — powtórzył kapitan i skinął na nią.
Młode dziewczę raz jeszcze spojrzało na niego, oblało się rumieńcem, jakby kto ukropem prysnął jej na twarzyczkę i wziąwszy swój bębenek pod pachę, skierowała się przez tłum zdumionych widzów, ku bramie domu, z którego Phoebus ją wołał. Szła powoli, chwiejąc się, z wzrokiem zmieszanym ptaka zaklętego spojrzeniem węża.
Po chwili zasłona drzwi podniosła się i na progu komnaty stanęła cyganka, zapłoniona, nieśmiała, zdyszana, z oczyma spuszczonemi, nie śmiąc ani kroku postąpić naprzód.
Berangera klasnęła w dłonie.
Tancerka wciąż nieruchoma stała na progu. Ukazanie się jej sprawiło na młodych pannach dziwne wrażenie. Nie ulega wątpliwości, że miały ukrytą i podświadomą chęć podobania się pięknemu oficerowi, że jego świetny mundur był przedmiotem wszystkich ich zalotów, i że od czasu jego przybycia istniało między niemi pewne utajone, głuche współzawodnictwo, z którego zaledwie same sobie zdawały sprawę, ale które wszakże objawiało się co chwila w ich ruchach i w ich słowach. Ponieważ jednak wszystkie były równej piękności, walczyły z sobą równą