Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lastwa, dolatujące do niej z placu Grève. Mało na to zwróciła uwagi: nasunęła włosy na uszy, aby jej nie przeszkadzano, i ukląkłszy zaczęła się przyglądać martwemu przedmiotowi, który w taki sposób od lat piętnastu czciła. Mały ten trzewiczek jakeśmy to już raz powiedzieli, był dla niej całym światem. Myśl jej była w nim zamkniętą, i nie śmiała zeń wyjść, aż w godzinę śmierci. Ile gorzkich złorzeczeń, ile skarg rozczulających, próśb i westchnień posłała do nieba, z powodu tego ślicznego cacka z różowego atłasu, o tem wie tylko jedna cela w Wieży Rolandowej. Nigdy łez więcej nie wylano nad rzeczą piękniejszą. Tego rana zdawało się, że boleść była jeszcze gwałtowniejszą niż zwykłej nawet z ulicy można ją było słyszeć płaczącą i wyrzekającą głosem, który rozdzierał serce.
— O moja córko, — mówiła, — moja córko! moje biedne, drogie małe dziecię, nigdy już więc cię nie zobaczę! wszystko więc stracone! Zdaje mi się ciągle, że to się wczoraj stało! Mój Boże, mój Boże! lepiejby było, gdybyś wcale mi jej nie dawał, jeśli tak prędko miałeś mi ją odebrać. Czyż nie wiesz, o Boże! że nasze dzieci wiążą się z naszemi wnętrznościami, i że matka, która straciła swe dziecię, przestaje wierzyć w Opatrzność?... Ach! jakże karygodną byłam wychodząc dnia owego!... Panie! Panie! jeśliś mi ją ode-