Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tobie knułem, burza, którą nad twoją głową gromadziłem, wytryskały ze mnie w groźbach i błyskawicach. Wahałem się jednak jeszcze. Mój zamiar miał straszne strony i te mię wstrzymywały.
— Być może zaniechałbym go.
Być może potworna myśl moja wyschłaby w moim mózgu nie wydawszy owocu. Sądziłem, że odemnie zawsze będzie zależało prowadzenie lub zawieszenie procesu. Ale wszelka zła myśl jest nieubłaganą i musi w czyn się zamienić tam, gdziem się uważał za wszechmocnego, fatalizm był silniejszym odemnie. Niestety! niestety! fatalizm to cię uchwycił i rzucił na straszne koła machiny, którą w ciemności zbudowałem! Słuchaj... zbliżam się do końca.
— Pewnego dnia... dzień był jasny... spostrzegam przed sobą człowieka, który wymawia twe imię ze śmiechem i w którego oczach bezwstyd się przebija. Przekleństwo! poszedłem za nim. Wiesz resztę.
Zamilkł. Młoda dziewczyna mogła znaleźć tylko jeden wyraz: — O mój Pheobusie!
— Precz z tem imieniem! — krzyknął zakonnik, chwytając ją gwałtownie za ramię. — Nie wymawiaj tego imienia! O! my nieszczęśliwi