Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Łzy się jej nagle zatrzymały; spojrzała nań obłąkanym wzrokiem. Zakonnik upadł na kolana i obejmował ją wrokiem rozpłomienionym.
— Czy słyszysz? Kocham cię! — krzyknął powtórnie.
— Co za miłość! — rzekła nieszczęśliwa ze drżeniem.
Czarny człowiek odparł.
— Miłość potępieńca.
Oboje przygnieceni ciężarem wzruszeń, przez kilka minut zachowywali milczenie, on szalony, ona odurzona.
— Słuchaj, — rzekł nakoniec zakonnik z dziwnym spokojem, — o wszystkiem się dowiesz. Powiem ci to, com dotychczas zaledwie sam sobie odważył się wyznać, badając sumienie własne w tych długich godzinach nocnych, kiedy ciemności tak są gęste, że zdaje się sam nawet Bóg nas nie widzi. Słuchaj. Zanim cię spotkałem, młoda dziewczyno, byłem szczęśliwy.
— I ja! — westchnęła słabo cyganka.
— Nie przerywaj... Tak, byłem szczęśliwy, za takiegom się przynajmniej uważał. Byłem czysty, miałem duszę pełną jasności. Nie było głowy, któraby się nad moją trzymała spokojniej i dumniej. Duchowni przychodzili zasięgać mej rady w sprawach moralności, doktorowie w rzeczach nauki. Tak, nauka była wszystkiem dla