Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się jej ukazała u Falourdelowej, ponad ubóstwianą głową Phoebusa, to samo oko, które ostatni raz zabłysło przed nią przy sztylecie.
Widmo to zawsze tak dla niej złowrogie, a które pchało ją z nieszczęścia w nieszczęście aż do rusztowania, wyrwało ją z odrętwienia. Zdawało się jej, że rozdarła się zasłona okrywająca jej pamięć. Wszystkie szczegóły sztraszliwego zdarzenia, którego padła ofiarą, od nocnej sceny u Falourdelowej, aż do skazania jej w Tournelle, przedstawiały się znów w jej umyśle, nie mgliste i ciemne jak dotychczas, ale surowe, wyraźne, określone, żywe, przerażające. Jak ogień uwydatnia na białem papierze niewidzialne litery, nakreślone sympatycznym inkaustem, ta ponura twarz, jaką miała przed sobą, ożywiła zatarte przez nadmiar boleści wspomnienia jej. Zdawało się, że wszystkie rany jej serca naraz się otworzyły i krwią ociekały.
— Ach! — zawołała z konwulsyjnem drżeniem, zakrywając sobie oczy rękami — to ten sam, to ten ksiądz.
Poczem opuściła bezwładne ręce i przez czas jakiś pozostawała w postawie siedzącej, z głową zwieszoną, z oczami w ziemię wlepionemi, niema i drżąca.
Zakonnik spoglądał na nią okiem sępa, który długo krążył nad biednym skowronkiem ukrytym