Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wisz tyle głupst popełnił, że zacny Homer zmuszony był przywołać chmury na pomoc.
Klaudjusz tymczasem widział wszystko. Drzwiczki sklecone z dranic i przegniłych klepek, miały szerokie szpary, przez które dziki wzrok jego obejmował całą izdebkę. Człowiek ten, o cerze śniadej, o szerokich barkach, skazany aż dotąd na surową klasztorną wstrzemięźliwość, drżał i kipiał na widok sceny miłosnej, namiętnej, cieniami nocy uwydatnionej i zaostrzonej. Młode i ładne dziewczę, rzucone na pastwę ognistego młodziana, lało mu w żyły ołów roztopiony. Wyobraźnia szalonemi obrazami wykończyła mu rzeczywistość, oko z zazdrosną lubieżnością wciskało się pod wszystkie te haftki, spięte czy rozpięte. Ktoby w tem położeniu mógł był widzieć twarz nędzarza, opartą o deszczułki spróchniałe, mógł by sądzić, że patrzy na pysk tygrysa, patrzącego z klatki na szakala pożerającego gazelę. Źrenice mu gorzały jak rozpalone świece przez szczeliny przegródki.
Naraz, jednym szybkim ruchem, Phoebus zerwał stanik z szyi i ramion cyganki. Biedne dziewczę blade i zamyślone, skoczyło jak oblane ukropem; w jednej sekundzie znalazło się na przeciwległym końcu izdebki, zdala od przedsiębiorczego oficera, a rzuciwszy okiem na swą pierś obnażoną do połowy, zapłoniona, zmięszana i niema