Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Phoebus skorzystał ze sposobności i złożył na pięknej pochylonej szyjce pocałunek, na który młodę dziewczę zerwało się czerwone jak wiśnia. Klaudjusz zgrzytnął zębami w swej ciemnej kryjówce.
— Phoebusie, — zaczęła znowu cyganka, — pozwól mi mówić. Przejdź się tak po pokoiku trochę, bym cię całego mogła widzieć, bym posłyszała dźwięk twoich ostróg. Ach. jakżeś piękny.
Rotmistrz powstał, czyniąc zadość jej życzeniu, mruczał coś, ale uśmiechał się zadowolony.
— Ależ dziecko z ciebie!... No, a czy widziałaś mię w paradnym żupanie?
— Niestety, nie, — odpowiedziała cyganka.
— Ten jest dopiero piękny! Phoebus usiadł znów przy niej, ale już o wiele bliżej niż przedtem.
— Słuchaj mnie, moja kochana...
Cyganka uderzyła go parę razy lekko rączką po ustach, z dąskiem pełnym dziecinnego wdzięku, wesołości i zachwytu.
— Nie, nie, ani się waż. Nie chcę cię słuchać. Czy kochasz mię? Chcę żebyś powiedział, czy mię kochasz?
— Czy cię kocham, aniele mego życia! — zawołał rotmistrz przyklękając na jedno kolano. Krew moją, duszę, ciało moje, wszystko dla ciebie