Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nym pociągnął w ślad za zygzakiem do jakiego żak zmuszał kapitana, mającego jak się okazało lepszą głowę do pijatyki i który zachował zupełnie zimną krew. Uważnie się przysłuchując, człowiek w opończy zdołał pochwycić ich rozmowę od początku do końca, a była bardzo interesująca:
— Na kark Lucypera! staraj że się iść prosto, mości magistrze; wiesz przecie, że muszę się z tobą rozstać. Bije właśnie siódma godzina, czy słyszysz? Mam schadzkę z dziewczyną.
— To odczep się odemnie powiadam ci. widzę i bez ciebie gwiazdy i ogniste lance. Podobnyś do zamku Dampmartin pękającego od śmiechu.
— Na brodawki mojej babki, Jehanie, za wiele paplesz od rzeczy. Ale czy zostało ci jeszcze pieniędzy?
— Mości rektorze, tu nie ma żadnego błędu: mała rzeźnia, parva boncherra...
— Jehanie, kochany mój Jehanie! opamiętaj że się. Wiesz przecież że naznaczyłem tej małej schadzkę na moście św. Michała. Nie mogę jej gdzieindziej zaprowadzić, jak do Falurdelowej, kuplerki z mostu, tam zaś muszę zapłacić za pokój. Stara baba z siwemi wąsami nie użyczy mi go na kredyt. Jehanku, zmiłuj się, czyżbyśmy przepili całą sakwę klechy? nie została ci ani jedna złotówka?