Przejdź do zawartości

Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
58

lud swój u stóp szafotu; a jedno skinienie jego ręki strąciło głowy dwu dostojnych panów Guya d’Hymbercourt i kanclerza Wilhelma Hugonet!
Tu jednak nie był koniec umartwień kardynała, kielich goryczy, jakim było dlań to niedobrane towarzystwo musiał wypić do dna.
Czytelnik zapewne nie zapomniał owego zuchwałego żebraka, który na początku prologu przyczołgał się aż pod estradę kardynalską. Przybycie znakomitych gości nie zmieszało go wcale, i kiedy prałaci i ambasadorowie cisnęli się, jak prawdziwe śledzie flamandzkie, w stalach trybuny, on rozwalił się wygodnie założywszy nogę na nogę. Było to niezwykłe zuchwalstwo i pierwszej chwili nikt tego nie spostrzegł, gdyż uwaga wszystkich zwrócona były w inną stronę. Żebrak ze swej strony ignorował wszystkich, kiwał głową z beztroską neapolitańską i powtarzał od czasu do czasu machinalnie formułkę: „Litości, litości!“ I zapewne on jeden w całem zebraniu nie uznał za stosowne odwrócić głowy w czasie sprzeczki mistrza Coppenole z odźwiernym. Przypadek zrządził, że mistrz kunsztu szewskiego, który zyskał już żywą sympatję ludu i na którego zwrócone były oczy wszystkich usiadł w pierwszym rzędzie estrady tuż nad głową żebraka; i jakież było zdziwienie widzów, gdy ujrzeli, że ambasador flamandzki, spostrzegłszy