Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/404

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

poniżających przycinków z jednej strony, a z drugiej powitania przez biedaka na pręgierzu.
Tym księdzem był archidjakon Klaudjusz Frollo.
Chmura wróciła na czoło Quasimoda czarniejsza niż poprzednio. Uśmiech błąkał jeszcze przez czas jakiś na jego ustach, ale gorzki, smutny, pełen ostatecznego zwątpienia.
Czas upływał. Od półtora godziny co najmniej klęczał na kole, z poszarpanemi plecami, skatowany, cały czas wyśmiewany i omal nie ukamienowany.
Nagle poruszył znowu swemi łańcuchami, ale z taką rozpaczą, że rusztowanie całe zatrzęsło się; przerywając zaś milczenie, w którem dotychczas trwał uporczywie, zawołał głosem chrapliwym, ostrym, podobnym raczej do szczekania psa, niż do krzyku człowieka, głosem który zagłuszył wrzaski tłuszczy:
— Wody!
Krzyk ten rozpaczliwy nie tylko nie obudził żadnego współczucia, ale nawet wywołał nowy wybuch wesołości w poczciwym ludzie paryskim, otaczającym pręgierz. Lud ten, trzeba wyznać, wzięty ryczałtem jako tłum, nie był w owym czasie ani mniej okrutnym, ani mniej nikczemnym od plemienia włóczęgów, z którem zaznajomiliśmy już czytelnika i które nie było niczem in-