Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/398

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

downictwa, z garbem zamiast kopuły i z nogami na kształt kręconych kolumn.
Tłum ryczał ze śmiechu szczególnie dzieci i młode dziewczęta.
Nareszcie kat uderzył nogą w koło, które zaczęło się obracać. Quasimodo zachwiał się. Wyraz osłupienia, jaki nagle przybrała jego potworna twarz, powiększył jeszcze wesołość tłumu.
Teraz, w chwili gdy koło obracając się zbliżyło do kata garbaty grzbiet Quasimoda, Pierrat podniósł ramię; cienkie rzemienie syknęły ostro w powietrzu jak żmije, i spadły ze wściekłością na plecy nieszczęśliwego.
Quasimodo drgnął i zwinął się, jakby nagle ze snu zbudzony. Zaczynał pojmować. Targał się w swych pętach; gwałtowny ból i zdumienie skurczyły mięśnie jego twarzy, ale nie wydał ani jednego jęku. Głową rzucał tylko, to wtył, to na prawo, to na lewo, kręcąc nią, jak byk ukąszony przez szerszenia.
Po pierwszem uderzeniu nastąpiło drugie, później trzecie, czwarte, piąte, i tak dalej.
Koło kręciło się bez przerwy, a razy padały jeden za drugim. Wkrótce trysnęła krew, a jej niezliczone strugi zalały czarne plecy garbuska; cienkie paski rzemienia, przerzynając powietrze opryskiwały nią bliżej stojących widzów.
Po niejakim czasie Quasimodo odzyskał, na