Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
30

potem bełkotał drżącym głosem: Jego eminencja.. ambasadorowie... Małgorzata flamandzka... Nie wiedział, co ma już mówić. Bał się, żeby go naprawdę nie powieszono.
Być powieszonym przez motłoch za czekanie, być powieszonym przez kardynała za nieczekanie; z obu stron przepaść, i to przepaść okropna.
Szczęściem jednak znalazł się ktoś, kto wybawił go z kłopotu i wziął na siebie odpowiedzialność.
W przestrzeni wolnej między stołem marmurowym a balustradą stał człowiek, którego nikt dotyczas nie zauważył, ponieważ cała jego postać długa i szczupła, ukryta była zupełnie w załamaniu kolumny, o którą był oparty; człowiek ten, wysoki, chudy, blady, jasnowłosy, młody jeszcze, jakkolwiek twarz jego i czoło pokryte było zmarszczkami, o oczach błyszczących, z uśmiechem, przywartym do ust, ubrany w czarną kurtkę, połataną i wytartą zbliżył się do stołu marmurowego i dał znak biednemu aktorowi. Ale ten nie widział go.
Nieznajomy postąpił jeszcze o krok i zawołał:
— Jowiszu! mój drogi Jowiszu!
Ale Jowisz i tym razem nie usłyszał.
Wreszcie zniecierpliwiony blondyn, krzyknął tuż przy nim:
— Michale Giborne!