Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

krokach, miałeś wrażenie, że ugłaskał je i oswoił Skutkiem częstego przeskakiwania i wdrapywania się nad przepaścią gigantycznej katedry stał się do pewnego stopnia małpą czy kozicą, albo podobnym do dziecka kaleabryjskiego, które pływa, zanim jeszcze nauczyło się chodzić i już od najmłodszych lat igra z morzem.
Zresztą nietylko ciało, ale i duch jego ukształtował się na obraz i podobieństwo katedry. Jakąż była jego dusza? W jakim kierunku rozwinęła się i jaki kształt przybrała pod tą zwartą skorupą, w tym samotnym trybie życia? Trudno jest odpowiedzieć na to dokładnie. Quasimodo przyszedł na świat jednookim, garbatym i kulawym. Tylko z wielkim trudem i dzięki ogromnej cierpliwości udało się klaudjuszowi Frollo nauczyć go mówić. Jednak jakieś zawistne fatum ścigało biednego podrzutka. Zostawszy w czternastym roku życia dzwonnikiem katedry Notre­‑Dame, nabawił się nowego kalectwa; od huku dzwonów popękały mu w uszach bębenki: ogłuchł zupełnie. Jedyne okno na świat, które mu natura pozostawiła otwarte, zamknęło się nagle na zawsze.
Zamknąwszy się, odcięło ono ostatni promień światła i radości, jaki przenikał do duszy Quasimoda. Dusza jego zapadła w noc głęboką. Smutek nieszczęśliwca stał się nieuleczalnym i zupełnym, podobnie jak jego brzydota. Pozatem