Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

(samo słońce będzie tu kapelmistrzem) tysiące wież kościelnych zadrga jednocześnie. Naprzód tedy dźwięki rozrzucone, idące od kościoła do kościoła, niby wzywane nawoływania muzykantów, wzajemnie dających sobie znać, że należy rozpocząć koncert. Potem, nagle spójrzcie — wydaje się bowiem, że w pewnych chwilach ucho ma swój własny wzrok — spójrzcie, jak w jednej chwili wzniosły się ku górze kolumny tonów, nimy dymy harmonji. Początkowo każde uderzenie dzwonu wznosi się prosto w górę, czysto, odosobnione od innych, ku uroczemu niebu poranka; później, coraz bardziej, głosy te mięszają się, łączą i obejmują wzajemnie, wyrównane i zharmonizowane w cudowny koncert. Wkoło nas już tylko jedna masa drgań, wydobywająca się z niezliczonych wież kościelnych, rozkołysana, rozhukana nad stolicą i unosząca się daleko ogłuszającym kołem fal powietrznych. Ta masa dźwięków nie jest jednak chaosem. Jakkolwiek potężna i głęboka, nie straciła swej przejrzystości: możecie w niej rozróżnić niemal każdą grupę nut, odzywającą się niby pierścienie z okien dzwonnicy; możecie dosłyszeć i zrozumieć każdą rozmowę, prowadzoną między basem dzwonu a szczebiotem sygnaturki. Śród tych rozkołysanych tonów słyszycie, jak oktawy przeskakują z wieży na wieżę; słyszycie, jak jedne z nich