Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
145

podła robota; morduję. Podrzynam gardła, ale nie odrzynam kieszeni.
Gringoire chciał wtrącić kilka słów usprawiedliwienia w ten szybki potok słów gniewnego króla, który mówił coraz szybciej.
— Przepraszam, dostojny panie. To nie po hebrajsku, ale po łacinie.
— Powiadam ci, — wołał z uśmiechem Clopin, — nie jestem żydem i że każę cię powiesić, parchu, razem z tym szachrajem z Judei, który stoi obok ciebie, a którego, mam nadzieję, zobaczę którego dnia przybitego do lady, jak fałszywa sztuka monety; on na to wygląda.
Mówiąc to, wskazał palcem na małego, brodatego żyda węgierskiego, który zaczepił Gringoire’a swoim „facitote caritatem!“ i który, nie rozumiejąc po francusku, widział ze zdziwieniem, że król z Thunes wylewa nań swój zły humor.
Wreszcie uspokoił się srogi pan Clopin.
— Łajdaku, — przemówił do naszego poety, — chcesz być zatem rzezimieszkiem?
— Bez wątpienia, — odpowiedział poeta.
— Sama chęć jednak nie wystarcza, — rzekł Clopin, — dobrą wolą nie okrasisz zupy, wystarczy chyba do uzyskania miejsca w niebie; jest jednak różnica między niebem a stryczkiem. Aby zostać przyjętym do bractwa złodziejskiego, trzeba udowodnić, że jest się do czegoś zdol-