Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
142

pijanym. Potem zawołał głośno: „Teraz cicho!“ A ponieważ kocioł i rondel nie ucichły, lecz kontynuowały swój duet, zeskoczył z beczki, kopnął kociołek, że odleciał na dziesięć kroków wraz z chłopcem, potem kopnął rondel i tłuszcz wylał się na ogień; teraz wrócił z godnością na swój tron, nie zwracając uwagi na stłumiony płacz dziecka, ani na urąganie starej, której wieczerza paliła się teraz pięknym, jasnym płomieniem.
Trouillefou dał znak, na który książę, cesarz i starszyzna złodziei i rzezimieszków, ustawiła się w półkole, w środku którego stał Gringoire, ciągle jeszcze trzymany bezwzględnie za kark. Był to krąg szmat i łachmanów, brząkadeł, wideł i toporów, postaci zataczających się, silnych, obnażonych ramion, brudnych, przeżytych i zwierzęcych twarzy. Pośrodku tego hultajstwa królował Clopin Trouillefou, niby doża tego senatu, niby król środ parów, niby papież na konklawe, częścią dzięki wysokości swej beczki, częścią zaś skutkiem wyniosłego, dzikiego i strasznego wyrazu, który tkwił w jego oczach i w dzikiem jego obliczu łagodził zwierzęce rysy rzezimieszka. Możnaby go porównać do odyńca śród świń.
— Słuchaj, — rzekł do Gringoire’a, głaszcząc swój niekształtny podbródek obrzmiałą ręką — nie rozumiem, dlaczego nie miałbyś być po-