Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
117

na rogu, u stóp figury Matki Boskiej paliło się blade światełko lampki olejnej, przez siatkę z drutu. Światełko to pozwoliło Gringoire’owi dojrzeć cygankę szamocącą się w ramionach dwu mężczyzn, którzy starali się stłumić jej krzyki. Biedna kózka przerażona pochyliła rogi i meczała.
— Na pomoc! panowie strażnicy! — zawołał Gringoire i pobiegł odważnie naprzód. Jeden z mężczyzn, trzymający cygankę, odwrócił się, i poeta nasz poznał straszliwą postać Quasimoda.
Gringoire nie uciekł, ale też nie posunął się już ani o krok naprzód; stanął zdrętwiały.
Qusimodo zbliżył się do niego; jednem uderzeniem swej ręki odrzucił go na cztery kroki od siebie i spiesznie wrócił w ciemności do swej ofiary, zarzucił ją na ramię jakby lekką chustę jedwabną i oddalił się. Towarzysz jego poszedł za nim, biedna zaś kózka biegła ze trojgiem, mecząc żałośnie.
— Ratunku! ratunku! — wołała nieszczęśliwa cyganka.
— Stać! nędznicy, i dajcie tutaj tę dziewkę! — zagrzmiał nagle głos jeźdźca, ukazującego się u wylotu sąsiedniej uliczki.
Był to kapitan łuczników królewskiego pocztu, uzbrojony od stóp do głowy, ze szpadą w ręku. Porwał cygankę z rąk osłupiałego Quasimoda, usadowił ją bokiem na swe siodle; a w chwilę, póź-