Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
114

Zrobiwszy w tem miejscu znak zapytania, utonął w milczeniu i pewnych, dość sympatycznych myślach. Tymczasem przechodząc obok grupki mieszczan, zamykających drzwi swych domów, posłyszał taki urywek rozmowy, który przerwał łańcuch jego rozkosznych domysłów.
Dwu staruchów rozmawiało ze sobą.
— Mistrzu Thibaudt Fernicle, czy wiecie, że jest zimno?
(Gringoire wiedział o tem od początku zimy).
— Prawda, mistrzu Bonifacy Disome! Będziemy mieli znowu taką zimę, jak przed trzema laty, anno 80, kiedy sążeń drzewa kosztował 8 soldów.
— Bah! To jeszcze nic, mistrzu Thibaut, w porównaniu z zimą w roku 1407, kiedy mróz trzymał od św. Marcina do Matki Boskiej Gromnicznej! Ale jaki mróz; pióra pisarzy sądowych przymarzały co trzecie słowo do papieru! Nie można było wcale pisać wyroków.
Nieco dalej stały przy swych oknach sąsiadki z świecami w ręku, których światła wydawały się w mgle jak czerwone plamy.
— Pani La-Boudraque, czy mąż pani opowiedział o nowem nieszczęściu?
— Nie! A cóż się stało, panno Turquant?
— Koń pana Idziego Godin notarjusza spłoszył się na widok Flamandów i ich procesji