Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
113

w sobie wszystkie krańcowości i nieustannie wahał się między wszystkiemi ludzkiemi skłonnościami, wzajemnie się neutralizującemu Chętnie porównywał siebie z grobem Mahometa, przyciąganym przez dwa przeciwległe magnesy, wiecznie wahającym się między górą a dołem, między sklepieniem a podłogą, między upadkiem a wzlotem, między zenitem a nadirem.
Gdyby Gringoire żył za naszych czasów, jakże pięknie umiałby się utrzymać wśrodku między klasycyzmem a romantyzmem!
Jednakże nie był on tak naiwnym, by żyć aż trzysta lat. A szkoda! Brak jego stwarza próżnię, którą dziś aż nadto odczuwamy.
Wracając do rzeczy, musimy zauważyć, że najlepiej jest się usposobionym do włóczęgi po ulicach za niewiastą, co Gringoire’owi zdarzało się dość często, gdy nie ma się zapewnionego na noc dachu nad głową.
Szedł więc pogrążony w swych myślach za piękną cyganką, przyspieszającą kroku i popędzającą swą kozę; musiało być późno, bo mieszczanie wracali już do domów i zamykano szynki, jedyne sklepy w ten dzień otwarte.
— Według wszelkiego prawdopodobieństwa, — tak mniej więcej myślał zapewne, — musi ona przecież gdzież mieszkać; a cyganki mają dobre serce. Kto wie?... A nuż?