Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
104

nie była zupełniejszą; kiszki grały mu marsza, a on uważał, że jest to rzeczą niewłaściwą, że zły los atakował jego filozofię przy pomocy głodu.
Co raz bardziej zatapiał się w swej zadumie, gdy wtem śpiew dziwny i pełen słodyczy wyrwał go nagle z zamyślenia. To młoda cyganka śpiewała.
Głos jej nie ustępował jej tańcowi i jej piękności. Był w nim jakiś niezwykły urok; jakaś czystość i dźwięczność, możnaby powiedzieć coś niezwykle lotnego. Długie wylewy, melodje, nieoczekiwane kadencje, to znów słowa proste, wypowiadane tonem ostrym, syczącym, to przeskoki w skali tonów, których nie powstydziłby się słowik, zawsze jednak niezmiernie harmonijne; piękny głos wznosił się to opadał jak pierś młodej śpiewaczki.
Urocza jej twarz z nadzwyczajną ruchliwością dostosowywała się do kaprysów melodji, od natchnień rozigranych swobodnie przechodziła do dumy dziewiczej. Raz wydawało się, że jest szaloną, to znów królową. Śpiewała w języku nieznanym Gringoirowi i zdawała się sama go nie rozumieć, tak mało melodja odpowiadała znaczeniu wyrazów. Temu oto czterowierszowi towarzyszyła arja szalonej wesołości: