Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
98

razem i zaciasno i za swobodnie. Tańczyła, kręciła się i wirowała na starym perskim kobiercu, niedbale rzuconym jej pod nogi; i ile razy w tańcu zwracała swą promieniejącą twarzyczkę ku widzom, jej duże, czarne oczy ciskały błyskawice.
Dokoła niej wszystkie oczy utkwione były w nią, wszystkie usta otwarte; i kiedy tak tańczyła przy dźwiękach baskijskiego bębenka, kiedy swe okrągłe, nagie ramiona podnosiła nad głowę: piękna, delikatna i żywa jak osa, w gładkim złocistym staniku, w spódniczce pstrej, rozwiewnej, z obnażonemi ramionami, smukłemi nogami, co chwilę odsłanianemi, z czarnemi włosami i świecącemi oczyma — wydawała się istotą nadziemską.
— Zaiste, — myślał Gringoire, — to salamandra, nimfa, bogini, bachantka z góry Menelejskiej.
W te] chwili rozplótł się jeden z warkoczy „salamandry“ i miedziany pieniądz tkwiący we włosach, wysunął się zeń i potoczył po bruku.
— E, nie! — rzekł, — to cyganka.
Złudzenie rozwiało się.
Zaczęła znowu tańczyć; podniosła z ziemi dwie szpady i oparłszy ich ostrza o swoje czoło, obracała niemi w jedną stronę, sama kręcąc się w stronę przeciwną. Była zatem rzeczywiście cyganką. I jakkolwiek Gringoire był rozczarowany, całość obrazu przedstawiła dlań wiele