Przejdź do zawartości

Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mniejszéj wątpliwości, że samo jego oblicze, stawszy się ohydniejszém jeszcze w skutek złości, byłoby rozpędziło oddział. W nocy jednak pozbawionym on był najdzielniejszéj swój broni: brzydoty.
Towarzysz jego znikł w czasie walki.
Cyganka wdzięcznie się podniosła na siodle rotmistrza, położyła obie ręce na ramionach młodziana, i popatrzyła nań chwil kilka, jakby zachwycona dzielną jego postawą i niemniéj dzielną pomocą, z którą jéj nadbiegł w momencie rozpaczliwym. Poczém pierwsza przerywając milczenie, i słodząc bardziéj jeszcze głos swój naturalnie słodki, rzekła doń:
— Jak się pan nazywasz, mości rycerzu?
— Rotmistrz Febus z Chateaupers, do usług twoich, moja panieneczko — odpowiedział młody wojak prostując się.
— Dziękuję panu! — domówiło dziewczę.
I podczas gdy rotmistrz Febus z burginiońska wąsa pokręcał, ona lekko się ześliznęła z konia na dół, jako strzała wypadająca na ziemię, i pierzchła.
Błyskawica szybciéjby z horyzontu nie znikła.
— A sakramencie ósmy! — zaklął rotmistrz zacisnąwszy powrozowe więzy Quasimoda. — Wolałbym już tamtą filutkę zatrzymać!
— Cóż chcesz, rotmistrzu? — zauważył sierżant łuczników — umknęła piegża, został nietoperz.

V.Dalszy ciąg niedogodności.

Gringoire, odurzony doszczętnie ciosem i upadkiem, pozostał na bruku przed Najświętszą Matką przy rogu ulicznym. Zwolna jednak odzyskiwał zmysły. Kołysał się najprzód przez minut kilka w pewnego rodzaju marzeniach na pół-sennych, które nie były bez niejakiego uroku, a w których powiewne figury cyganki i kozy łączyły się z ciężarem pięści Quasimoda. Stan ten nie trwał długo. Silne oddziaływanie zimna na te części jego ciała, które się znalazły w bezpośredniéj styczności z powierzchnią bruku, obudziło go niebawem całkowicie, powołując umysł do baczenia na rzeczywistość.
— Zkądby się tu ta swieżość brała? — zawołał raptem. I spostrzegł wówczas, że się znajdował w samym poniekąd środku kałuży.
— Djabeł rogaty ten cyklop zgarbiony! — wycedził przez zęby, i chciał powstać. Ale zanadto był jeszcze omdlały i stłuczony. Rad nierad musiał pozostać na miejscu. Miał wszakże rękę swobodną; więc nią nos sobie zatkawszy poddał się losom złośliwym.
— Błoto paryzkie — rozmyślał sobie (gdyż mniemał być pewnym że koniec końców, rynsztok będzie mu schronieniem nocném, „a na sa-