— Jadą!
Lilia zakryła twarz rękami.
— Czy chcesz wejść, aniołku? — spytał Phoebus.
— Nie — odpowiedziała, i oczy jéj, które strach był przymknął, otworzyła teraz ciekawość.
Wóz gnojowy, ciągniony przez silnego normandzkiego hołoblowca i otoczony zewsząd jeźdzcami w strojach fioletowych w białe krzyżyki, tylko co się wysforował naprzód z ulicy Saint-Pierre-aux-Boeufs. Straż starościńska torowała pochodowi drogę śród tłumów, przy pomocy rozmachanych sypełkowców. Obok wozu podrygiwało konno kilku urzędników trybunalskich i policyjnych, dokładnie się wyróżniających strojem czarnym i niezręcznym sposobem trzymania się na siodle. Mistrz Jakób Charmolue paradował na czele. Na bezecnym wózku siedziała młoda dziewczyna, ze związanymi w tył rękoma, bez kapłana przy sobie. Była w jednéj koszuli; długie czarne jej włosy (zwyczajem ówczesnym warkocz ucinano dopiéro u stóp szafotu), spadały w nieładzie na szyję i ramiona na pół-przykryte.
Z pod zasłony téj falującéj i czarniejszéj od kruczego pierza, wyglądał powróz szary i twardy, splotami i węzłami swemi szorujący o cieniutkie żyłki wychudłéj szyi dziewczyny, i jako robak na kwiatku wijący się na jéj piersi. Pod postronkiem pobłyskiwał maleńki szkaplerzyk sadzony szkiełkami zielonemi, który skazanéj zostawiono dlatego zapewne, że się już nie nie odmawia tym co idą na śmierć. Widzowie umieszczeni w oknach postrzedz mogli na dnie wozu jéj stopy obnażone, które usiłowała ukryć pod sobą, jakby przez resztki instynktu niewieściego. U nóg jéj leżała koza skrępowana. Zbrodniarka zębami przytrzymywała koszulkę źle spiętą. Śród téj nawet nędzy cierpiała snać jeszcze nad tém, że ją w ten sposób, prawie nago, wystawiono na spojrzenia ludzkie. Niestety, nie dla takich to wzdragań się wstydliwość stworzoną została.
— Jezus Marya! — żywo rzekła Lilia do kapitana. — Spojrz-no, kochany kuzynku, toż to niegodziwa ta cyganka z kozą!
Co mówiące zwróciła się ku Phoebusowi. On oczy w wóz miał wlepione. Bladym był niezmiernie.
— Jaka? Gdzie cyganka z kozą? — wybełkotał.
— Cóż znowu! — jęła Lilia — alboż waszmość nie pamiętasz téj....
Phoebus przerwał.
— Ani wiem, o czém kuzynka chce mówić.
Uczynił krok ku wejściu do środka; ale dumne dziewczę, którego zazdrość tak silnie niedawno poruszona przez tęż samą cygankę, Nagle się teraz zbudziła, rzuciła nań wzrokiem niedowierzającym i przenikliwym. Lilia niewyraźnie przypomniała sobie w téj chwili, że
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/305
Wygląd
Ta strona została przepisana.