Przejdź do zawartości

Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wszy się na odwadze, przerwał milczenie, usiłując zarazem zdobyć się na śmiech i dobry humor:
— Jeśli waszmość złodziejem jesteś, jak wątpić sobie ani na chwilę nie pozwalam, to przyznam się, że masz dla mnie minę czapli, rzucającą się na pustą orzechową łupinę. Jestem, mój drogi, zrujnowanym synem rodziny. Udaj się tuż obok. W kaplicy tego oto kollegium jest drzewo krzyża prawdziwego, w srebrnéj, w srebrniutkiéj oprawie.
Ręka widma wysunęła się z pod opończy i chwyciła Phoebusa za ramię, a silnie, że niby szponami orlemi. Jednocześnie cień przemówił:
— Rotmistrzu Phoebusie Chateaupers!
— Jakiém-że u licha prawem — rzekł Phoebus — znasz jegomość moje nazwisko.
— Znać nie dość — odpowiedział człowiek w opończy głosem ponurym. — Wiem także cokolwiek. Masz schadzkę tego wieczora.
— Tak, mam — mruknął Phoebus, wytrzeszczające oczy zdziwione.
— O godzinie siódméj.
— Za kwadrans.
— U Falurdelowéj.
— Najzupełniéj.
— Kątnicy mostu Śto-Michalskiego.
— Mostu Ś-go Michała Archanioła, jako stoi w litanii.
— Bezbożniku! — jękło widmo. — Z kobietą?
Confiteor.
— Która się nazywa...
— Smeraldą — dopełnił weseléj już Phoebus. Spokój o duszę i skórę wracał mu stopniowo.
Na to imię szpony widma wściekle szarpnęły za ramię Phoebusa.
— Rotmistrzu Phoebusie de Chateaupers, łżesz waść.
Ktoby w téj chwili widziéć mógł rozognioną nagle twarz rotmistrza, gwałtowny poskok jego w tył, rozrywający kleszcze, które go były chwyciły, postawę dumną jaką przybrał, chwytając dłonią za rękojeść karabeli, a wobec rozpłomienionego tego gniewu, głucha nieruchomość człowieka w opończy, ktoby to mógł był widziéć, przeląkłby się niechybnie. Było-to coś w rodzaju walki Don Żuana z posągiem komandora.
— Jerzy święty lub szatanie! — wrzasnął rotmistrz. — A to mi słówko, które się chyba nie często obijało o uszy Chateaupersów. Nie odważysz się go łotrze powtórzyć!
— Łżesz bezczelnie — rzekł cień chłodno.
Rotmistrz zgrzytnął jak potępienie. Mnich kłótliwy, duch, upiór, baśń, przesąd, wszystko pierzchło mu z oczu od razu. Nie już