zmówić pacierza, jął wraz wycinać marsza chrapickiego basem przepysznym. W sercu jednak rotmistrza uraza snać nie wygasła jeszcze całkowicie, bo rzekł, odchodząc, do śpiącego wszechnicznika: — Tém-ci gorzéj, jeśli cię ztąd sprzątnie wóz Belzebuba!
Zdawało się z razu, że człowiek w opończy nie pójdzie daléj za rotmistrzem; zatrzymał się bowiem chwilkę przed leżącym żakiem, i jakby się wahał. Ale niebawem westchnął ciężko, i w ślad za Phoebusem podążył.
Za ich przykładem zostawimy i my chrapiącego Jehanka łaskawéj opiece gołych niebios, a sami pośpieszymy w stronę odchodzących.
Wstępując na ulicę St.-André-des-Ares, rotmistrz Phoebus postrzegł, że go ktoś jakby ścigał. Wzrok odwróciwszy przypadkowo, zobaczył za sobą gatunek cienia pełzającego wzdłuż murów. Zatrzymał się, i cień się zatrzymał; szedł, cień także wlókł się. Bardzo to go mało niepokoiło.
— Owa! — mruknął — jestem bez szeląga w kieszeni.
Przed frontem kollegium Autuńskiego, rotmistrz pozwolił sobie na mały odpoczynek. W gmachu tym skończył on, Jak się wyrażał, edukacyą swoję, więc obyczajem niesfornego żaka, wiernie w pamięci i praktyce przechowanym, nie mógł ominąć fasady szkolnéj, nie wyrządziwszy posągowi kardynała Piotra Bertrand, wykutemu na prawo od głównego wejścia, pewnego gatunku krzywdy, na którą tak gorzko skarży się Priap w satyrze Horacego: Olim truncus eram ficulnus. Zawziętość zaś jego i stałość były tak wielkie, że z czasem do szczętu zatarły napis z podnóża: Eduensis episcopus. Zatrzymał się tedy i tym razem przy statui, trybem nałogowym. W chwili właśnie, gdy astronomiczną snać zajęty obserwacyą, słał wzrok to ku jednemu, to ku drugiemu skrajowi nieba, ujrzał, że cień postępował w kierunku prostym niegrzecznéj jego admonicyi kardynałowi, a krokiem tak wolnym, iż nie trudno było zauważyć, że miał na sobie opończę i czapkę, Zbliżywszy się, widmo stanęło i stało nieruchomie jak głaz, z którego wykuto ten pomnik na obelgi nieczuły. Oczy tylko wlepiło w Phoebusa, oczy pełne owego niepewnego blasku, jaki śród nocy rzucają źrenice kocie.
Rotmistrzowi na śmiałości nie zbywało nigdy, tém mniéj teraz, po serdeczniejszéj wymianie myśli z Jehankiem pod Jabłuszkiem Ewy. Mało-by więc sobie robił ze zbója, mając w dodatku karabelę u boku. Lecz ów posąg chodzący, ów człowiek skamieniały, chłodem go oblał. Krążyły podówczas pomiędzy ludźmi jakieś wieści niespokojne o mnichu kłótliwym, o upiorowym włóczędze nocnym, nawiedzającym ulice paryzkie. To mu właśnie niejasno w myśli stanęło. Przez minut kilka nie mógł przyjść do siebie; w końcu atoli zebra-
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/256
Wygląd
Ta strona została przepisana.