Przejdź do zawartości

Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zapomniał, że pić mu się chciało. Cyganka skrzywiła się z niecierpliwości i z uśmiechem przytknęła flaszkę do zębatéj gęby Quasimoda. Pociągnął łapczywie. Pragnienie jego było gorące.
Gdy skończył, wyciągnął naprzód czarne swe usta; chciał zapewne ucałować rękę, która go opatrzyła. Lecz młoda dziewczyna, pomna gwałtownego nocnego napadu i, być może, nie dowierzając mu zupełnie, oddaliła rękę z przestrachem dziecka, które się obawia ukąszenia zwierza.
Wtedy biedny głuchy rzucił na nią spojrzenie pełne wyrzutu i niewysłowionego smutku.
Widok téj młodéj dziewczyny, świeżéj, niewinnéj, pięknéj a zarazem tak wiotkéj i słabéj, przybiegającéj w pomoc człowiekowi nędznemu, potwornemu, złośliwemu, w każdém miejscu byłby wzruszającym. Na rusztowaniu widok ów był wzniosłym.
To téż sam lud nawet zmiękł zaraz jak wosk, i jął klaskać w dłonie wołając:
— Zuch dziewczyna!... zgoda już, przebaczyć zbrodniarzowi!
W téj właśnie chwili pustelnica spostrzegła przez otwór swéj nory cygankę na pomoście pręgierza i posłała jéj straszne to złorzeczenie:
— Bądź przeklęta, córko Egiptu! — przeklętą, bądź przeklętą!

V.Koniec historyi placka.

Esmeralda pobladła; chwiejąc się zeszła z rusztowania. Głos pustelnicy ścigał ją jeszcze:
— Schodź! schodź! złodziejko egipska! wrócisz tam znowu!
— To zwykła febra pustelnicy — rzekł lud mrucząc — i na tém poprzestano. Kobiety tego rodzaju wzbudzały obawę, i dlatego téż może uważane były za święte. W owym czasie nielada kto napaść śmiał na tego, kto się modlił we dnie i w nocy.
Nadeszła chwila uwolnienia Quasimoda. Odwiązano go i tłum się rozproszył.
Około Wielkiego-Mostu, Mahietta, wracająca ze swemi dwiema towarzyszkami, zatrzymała się nagle.
— Ale, ale, Eustaszku, cóżeś zrobił z plackiem?
— Mamo — odrzekło dziecko — jak ty rozmawiałaś z tą kobietą co siedzi w dziurze, to jakiś duży pies ukąsił placka. Wtedy i ja także ukąsiłem.
— Jakto! waćpan wszystko zjadłeś?
— Mamo, to pies! — Mówiłem, żeby nie ruszał, ale on nie słuchał, więc ja także spróbowałem trochę.
— To straszliwy dzieciak — mówiła matka śmiejąc się i łając zarazem. — Czy wiész, Oudardo? on już sam objada nam wszystkie wi-