Strona:Wielki świat Capowic - Koroniarz w Galicyi.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ VII,
z którego wynika niespodzianie, że pan Schreyer jest „wcale do rzeczy“.

Rezultat konferencyi pana Precliczka z panem Sarafanowyczem pozostał przez dłuższy czas tajemnicą tak dla Capowic, jak i dla rodziny pana forsztehera. Ciekawość publiczna w tem „nie bardzo podłem“ mieście była do głębi poruszoną, a mianowicie pani asystentowa znosiła prawdziwe męki, nie mogąc pogodzić z sobą dwóch tak jawnych faktów, jako to, że pan adjunkt rozmawiał poufnie z panem naczelnikiem i bywał odtąd bardzo częstym gościem w domu tego ostatniego, a jednak nie słychać było jeszcze nic stanowczego ani o deklaracyi, ani o wyjściu pierwszej zapowiedzi, ani nawet o szyciu wyprawy. Osoba, tak dobrze życząca całemu światu i tak chętnie i gorliwie zajmująca się interesami całego świata, jak pani asystentowa, musiała cierpieć niemało z tego powodu. Widzieć codzień kilka razy pana forsztehera, panią forszteherową, Milcię i pana adjunkta, wiedzieć, że „coś się święci», a nie wiedzieć co — nie wiedzieć nawet, czy suknia ślubna będzie z atłasu, czy z mory lub innej materyi, i czy do gotowania uczty weselnej będzie pożyczonym kucharz od pana Capowickiego, czy też od pana Papinkowskiego — jednem słowem, nie mieć żadnej a żadnej informacyi, którąby można podzielić się z przyjaciółkami, przyjaciółmi i znajomymi, przedyskutować, rozważyć, wysnuć z niej pochwałę lub naganę — to więcej, niż może znieść zwykła kobieta w zwykłem miasteczku. Jedni tylko pp. dziennikarze mogą mieć wyobrażenie o tych tantalowskich męczarniach, kiedy z ławki swej w sali sejmowej widzą, jak woźny podaje telegram księciu marszałkowi albo panu namiestnikowi, a nie mogą dowiedzieć się, co zawiera depesza.
Nie chcę być okrutnym, i nie chcę, by czytelnicy moi podzielali straszny los pani asystentowej i pp. dziennikarzy,