Strona:Wielki świat Capowic - Koroniarz w Galicyi.djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jąc się pałaszem od natarczywości p. Kwaskowskiego w sposób, o jakim się ani Maremu, ani żadnemu innemu fechtmistrzowi nie śniło. Trzymał prawe ramię całkiem wyciągnięte ku swemu przeciwnikowi, i poruszał pałasz w prawo i w lewo, jak gdyby chciał najostrożniej w świecie spędzić muchę, któraby była usiadła na brzuchu p. Kwaskowskiego. Ten ostatni wymachywał bronią, jak ongi król Bolesław. Trzeci swoim Żórawiem, ale skutek tych śmiercionośnych zamachów nie odpowiadał zamiarom szermierza, albowiem tenże zamrużył był oczy i podnosząc nogi bardzo wysoko w górę, postępował naprzód, uderzając ciągle ostrzem o powałę szopy, albo o ziemię. Kilka razy tylko rozszedł się po szopie łoskot głuchy, świadczący, że p. Kwaskowski uderzył płazem pałasza o jedną lub drugą część ciała p. Artura. Nakoniec, gdy ten ostani był już literalnie przypartym do muru, p. Wincenty wyrzekł spokojnie:
— Krew!
— Stój! — zawołał Wyksztkiłło w chwili, gdy Kwaskowski już prawie rękojeścią pałasza dosięgał swego przeciwnika. W istocie, krew płynęła z prawej ręki p. Artura, i to z małego palca, na którym skóra w długości jednej ćwierci cala przecięta była od srogiej stali Kwaskowskiego. Ten ostatni otworzył oczy, i dostrzegłszy krew, rzucił pałasz, i poskoczył ku swojej sukni, zawieszonej na belku, gdzie miał różne przybory lekarskie. W okamgnieniu z zawziętego nieprzyjaciela stał on się troskliwym o zdrowie pacyenta medykiem, i wydobywał z kieszeni różne szarpie i bandaże, by opatrzyć ranę.
— Ale furda, braciaszku! — zawołała p. Wiksztkiłło, — to się samo zagoi, nim zajedzie do Cewkowic! Kawałek angielskiego plastru, i będzie po wszystkiem!
Tu p. Dolski, trawiony niepokojem, wpadł do szopy i dowiedziawszy się, iż obie strony mają już „satysfakcyę“, wziął ztąd asumpt do drugiej mowy, w której wzywał ich, by się przeprosili i by sobie podali dłonie. Co gdy nastąpiło, wszyscy odjechali napowrót do Cewkowic, w tym samym porządku, w jakim przybyli. P. Wincenty milczał