Strona:Wielki świat Capowic - Koroniarz w Galicyi.djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mejne od Wołyńców albo Ukraińców, jakiś na pół dziki egzemplarz z dawniejszej emigracyi, wychowany najprzód między niedźwiedziami gdzieś u granic Kurlandyi, a potem między Wołochami albo Arnautami w Bałkanie.
— Znajdujesz się pan wobec majora Jana Wary, od sztabu IX. oddziału — odparł majestatycznie pan Artur.
— Furda, braciaszku? — zaśpiewał znowu olbrzym ze żmudzka, tonem jowialnie perswadującym. — Nie mam interesu do żadnego majora, ale do takiego jednego kpa, braciaszku, który obmawia kobiety, a chowa się za krynolinę, kiedy kręto, braciaszku. — Żmudzin rozglądał się spokojnie po pokoju, jak gdyby się chciał przekonać, czy oprócz tego jednego „kpa“, niema tam jakiego drugiego — ażeby przypadkiem nie było pomyłki.
— Mój panie, ta zuchwałość.... — rzekł pan major groźnie.
— Ale furda, braciaszku! — powtórzył wielkolud z tą samą niesłychaną łagodnością w głosie, przystępując bliżej, podczas gdy pan Artur cofał się w stronę okna i trzymał prawą rękę na torebce z rewolwerem. — Nie traćmy czasu braciaszku! Prosta rzecz, jesteś padlec, widzisz braciaszku! obmówiłeś narzeczoną Kwaskowskiego i nie dałeś mu satysfakcyi. No i tak! Prosta rzecz, że się należy połamać ci kości, widzisz braciaszku!
Tu głos Żmudzina stał się był coraz łagodniejszym, prawie pieszczotliwym, ale ostatnie jego słowa, połączone były z giestem, wobec którego pan Artur począł żałować, iż miał okno na pierwszem piętrze, a nie na dole. W pomięszaniu swojem dobył rewolweru, i obrócił lufę ku wielkoludowi.
— Ale furda, braciaszku! — zawołał ten ostatni, ciągle takim tonem, jak gdyby chciał pocieszać pana Artura, podczas gdy dwoma palcami lewej ręki przytrzymywał mu obydwie dłonie, a drugą ręką wszedł bez wszelkiej trudności w posiadanie rewolweru. — Prosta rzecz, mógłbym cię wyrzucić przez okno, albo zadusić jak wróbla (tu głos Żmudzina miał w sobie niejako wyraz onej macierzyńskiej czu-