Strona:Wielki świat Capowic - Koroniarz w Galicyi.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie wątpił on ani na chwilę, że pan Władysław Kwaskowski wystąpi zaczepnie, i że tragiczne położenie, którego sobie życzył rano dla zwrócenia sympatyj panny Róży ku swojej osobie, spadnie teraz bez względu na to, czy go sobie życzy, czy nie.
Należało korzystać z okoliczności, o ile było można. Wobec tragicznej sytuacyi, należało przybrać także twarz i postawę tragiczną. Pan Artur stanął przed zwierciadłem, i jednym ruchem ręki nadał fryzurze swojej wdzięk interesującego, tragicznego nieładu. Potem wyciągnął jeden koniec krawatki, ażeby był cokolwiek dłuższym od drugiego, i zmarszczył czoło o tyle, o ile to nie ujmowało jego rysom piękności. Po tych przygotowaniach, przystąpił do tłumoka i wyjął z niego ogromny sześciostrzafowy Lefaucheux, o kolbie ze słoniowej kości, wraz z piękną juchtową torebką i paskiem. Opasawszy się tym groźnym przyborem, pan Artur miał jeszcze czas zaglądnąć do zwierciadła, by się przekonać, czy rewolwer wystaje z pod tużurka, i czy obecność tego instrumentu uzupełnia należycie jego desperacką powierzchowność, gdy nagle ciężkie kroki dały się słyszeć na schodach i drzwi otworzyły się z większym łoskotem, niż tego wymaga dobre savoir-vivre.
Pan Artur obrócił się i ujrzał przed sobą parę ogromnych juchtowych butów, ponad któremi piętrzyła się ku sufitowi postać tak barczysta, koścista i silna, że na jej widok można było wierzyć w egzystencyę owych cetnarowych kirysów, szyszaków, naramienników i golenic, owych dwuręcznych mieczów i kilkosążniowych kopij, o których piszą archeologowie. Postać ta kończyła się pod samym sufitem głową o silnie wystającem czole, o potężnie markowanych rysach twarzy i o kilku głębokich bliznach w różnych okolicach czaszki, policzków i nosa.
— Jan Wara, czy tutaj? — zapytał właściciel tej pięciołokciowej postaci akcentem, po którym nawet głuchy poznałby Żmudzina. Pan Artur spojrzał na brunatną świtkę i na niebieskie szarawary przybysza, i domyślił się, że to jest jeden z gości księdza Ilczyszyna, oczywiście jakiś gi-