Strona:Wielki świat Capowic - Koroniarz w Galicyi.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzenia federacyi w Austryi. Nie czekał na żadną odpowiedź, nie potrzebował żadnego pytania, mówił i mówił tak uporczywie, z takiem oddaniem się przyjemności mówienia, że wobec niego Czas, który trzymała w ręku pani Podborska, zdawał się być króciutkim zbiorem samych lakonicznych i gołosłownych twierdzeń — a tego przecież nikt nie zarzuci Czasowi, by skąpił słów i czcionek!
Przybycie bosego lokaja w białych rękawiczkach przerwało atoli na chwilę tę niezwykłą kataraktę wymowy. Lokaj stanął we drzwiach i czekał, aż mu każą mówić, bo taki był regulamin w Zabużu.
— Co tam? — zapytała p. Podborska.
— Proszę Jaśnie pani, jakiś pan przyjechał.
— To pokaż mu do oficyn, i powiedz niech czeka aż pan wróci.
— Kiedy, proszę Jaśnie pani, to nie z Polaków, ale taki z panów — odparł bosonożny dyplomata, który wiedział, że tylko Polaków, t. j. prostych cucyglerów odsyłano do oficyn, a „panów“ przyjmowano we dworze.
— Nie mówił, jak się nazywa?
— Jan Wara, proszę Jaśnie pani.
— Jak wygląda?
— Aaa, porządnie, proszę Jaśnie pani, akurat jak Jaśnie pan hrabia ze Lwowa, co tu był przeszłego roku w lecie. Tylko Jaśnie pan hrabia taki trochę porządniejszy.
Jaśnie pani zastanowiła się chwilę, snać nad tem stopniowaniem „porządku“, tak awantażownem dla jej kuzyna, Jaśnie pana hrabiego ze Lwowa. Nakoniec kazała wprowadzić pana Artura, który zaprezentował się jej z najbardziej eleganckiem suwaniem nóg po posadzce i z najokrąglejszemi w ogóle ruchami, jakie posiadał w swoim arsenale dobrego „szyku“. Przepraszając tysiąc a tysiąc razy za wizytę o tak rannej porze, tłumaczył się pilnym interesem do pana Podborskiego.
Nie było naówczas w zwyczaju, prezentować bez bliższego i poufnego rozpytania się dwóch ludzi, przybywających w „pilnym interesie“ do pana domu. Należało bowiem