Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 90 —

nikogo uwięzić nie chciałem, radbym jednak podpisać wyrok skazujący cię na cały wieczór pod dozór pani Blakes mojéj staréj ochmistrzyni. — Zaprosimy panią Musgrave, panny Dakwins i pani krewnych; sprowadzimy starego Cobsa skrzypka, i będziemy tańcować do białego dnia, a tymczasem ja i pan Frank dla nabrania lepszéj ochoty, wypróżnimy parę butelek.
— Najuprzejmiéj dziękuję szanowny sędzio, — rzekła miss Vernon, — czas już wrócić do domu; nie wiedzą tam co się z nami stało; a stryj mój musi być o synowca niespokojnym, jakby o własnego syna.
— O! co temu bardzo wierzę, — odpowiedział sędzia, — bo gdy Archibald najstarszy z jego synów skończył tak okropnie za tę nieszczęsną awanturę Johna Fenwich, stary baron powtarzał często imię jego, gdy wołał na innych pięciu, a potém się uskarżał, że nie może przypomnieć sobie prędko, którego z nich powieszono. — A więc jedźcie co najśpieszniéj zaspokoić troskliwość stryja, ale wprzódy posłuchaj mię mój nadobny pączku róży, — dodał tonem łagodnéj przestrogi, ująwszy rękę Djany, — nie wstrzymuj drugi raz spokojnego biegu prawa i nie kładź ślicznych twych paluszków w ten zapleśniały garnek, pełny kawałków staréj łaciny i francuzczyzny. Strzeż się moja perełko, abyś pokazując innym drogę, sama nie zbłądziła.
Skończywszy tę perorę, pożegnał uprzejmie miss Vernon, a potem do mnie mowę zwrócił.
— Panie Frank, wydajesz mi się uczciwym i dobrym chłopakiem — pamiętam jak dziś ojca twego, chodziliśmy razem do szkół. — Bądź ostrożnym, i nie zadawaj się lada z kim na gościńcu. — Niema takiego prawa, żeby każdy z poddanych Jego Królewskiéj Mości znał się na żartach, a z prawem niebezpiecznie żartować. — Co do mojéj Dja-