Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 89 —

Pan Osbaldyston może jechać gdzie mu się tylko spodoba; a pan Morris powinien się także uspokoić.
— Tak, tak, — odezwał się Campbell patrząc na smutną minę Morrisa, — może być spokojny jak żaba pod broną; nie lękaj się niczego panie Morris, doprowadzę cię bezpiecznie do gościńca, i tam się pożegnamy. Mam nadzieję, że się spotkamy w Szkocji, i na zawsze zostaniemy w dobréj harmonii.
Morris wstał z krzesła z taką miną, jak delikwent, kiedy mu oznajmią, że już czas iść na rusztowanie.
— Mówię panu, że nie masz się czego lękać, — powtórzył Campbell, — a dane słowo, jest u mnie rzeczą świętą. — Kto wié, czy niepoweźmiemy gdziekolwiek wiadomości o waszym tłumoczku, jeżeli mię posłuchasz. — Konie gotowe. — Daléj że, pożegnaj się z panem sędzią, i ruszajmy.
Na te słowa Morris skłonił się i wyszedł pod eskortą Campbella, ale w przedpokoju musiał go znowu strach ogarnąć, słyszałem bowiem jak Campbell ponawiał mu zaręczenia opieki: — Na uczciwość moją panie Morris, będziesz bezpieczny jak dziecko w żywocie matki; — cóż u stu kaduków, brodę masz czarną jak węgiel, a w sercu tyle odwagi co kurczę! — no — jedźmy, jedźmy; pamiętaj przecie żeś mężczyzna!
Głos niknął coraz w oddaleniu, a wkrótce stuk podków o bruk dziedzińca oznajmił nam, że już wyjechali.
Radość, jaką godny urzędnik uczuł, pomyślnie ukończywszy tak zawiłą sprawę, przytłumiła nieco bojaźń, — co téż powié pan pisarz:
— Wiem że Jobsohn narobi hałasu za te przeklęte szpargały, i prawdę mówiąc, nie należało może rzucać ich na ogień; ale wszystko pójdzie dobrze, gdy mu zapłacę to, coby zyskał na sprawie. — A teraz miss Vernon, lubo dziś